2016/05/10

Pocztówka z wakacji - Kreta część II




Pocztówka miała ukazać się we wtorek, ale jak to niekiedy bywa, wypadło wtedy święto i termin się przesunął (uznałam, że nie chciałoby mi się zaglądać do Internetu w tak długie wolne...). Pomyślałam, że "tydzień później" zabrzmi dobrze. Ten post dotyczyć będzie ostatnich fotografii z ciepłych wojaży pana GrzyGrzy i moich, które zakończyliśmy na Krecie. Pokażemy Wam potęgę i piękno przyrody, które spotkaliśmy w najdłuższym suchym wąwozie Europy.

Kto do tej pory przegapił albo po prostu chciałby sobie przypomnieć poprzednie pocztówki, to przypominam, że nasze fotograficzne wspomnienia rozpoczynaliśmy od wizyty w Atenach, a następnie udaliśmy się na przepiękny Cypr (głównie do Pafos). Stamtąd śmignęliśmy samolotem na Kretę, gdzie królowały cudowne uliczki w Chanii oraz Rethymnonie.

Tymczasem przenosimy się do Wąwozu Samaria. To była główna niespodzianka naszego pobytu na Krecie. Pan GrzyGrzy przygotował mnie na "wędrówkę", także mieliśmy odpowiednie obuwie do chodzenia po skałach, ale nigdy nie spodziewałabym się czegoś takiego. Naszą przygodę rozpoczęliśmy na wysokości 1227 m n.p.m, na końcu równiny Omalos, gdzie dojechaliśmy autobusem z Chanii. Inaczej nazywa się to miejsce "drewnianymi schodami", ponieważ przez pierwszą część wędrówki pokonuje się strome, wąskie schody, którymi dociera się na wysokość 600 m n.p.m. Po pokonaniu mniej więcej połowy długości trasy prowadzącej przez wąwóz, dotarliśmy do interesującej, opuszczonej wioski Samaria, w której można znaleźć cerkiew, ukrytą wśród gigantycznych cytrusów. Na widok otaczającej nas starej, prostej zabudowy, człowiek zastanawia się, jak ktoś mógł tu w ogóle mieszkać? Wioska została opuszczona w 1965 roku, gdy wąwóz przekształcono w Park Narodowy. W obecnych czasach stanowi ona główny punkt odpoczynku dla turystów.

Wąwóz ma 16 km długości i średnio pokonuje się go w ciągu 6 godzin (oczywiście zakładamy wersję "schodzenia", a nie "wspinaczki"). Dystans wydaje się znośny, jednakże najbardziej wykańczające są różnokształtne kamienie, wystające ze ścieżek, lub tworzące jedyne możliwe przejścia. Po 11 km czułam każdą wypustkę na drodze i po prostu starałam się ich unikać ;)
Najbardziej wyczekiwanym miejscem są tak zwane "Stalowe Wrota". Jest to przejście, w którym wysokie na kilkaset metrów ściany wąwozu, zbliżają się do siebie na szerokość 3,5 m, a pod nogami, wydrążonym korytem płynie potok. Niezwykły widok! Przygoda kończy się przy samym morzu, w maleńkiej miejscowości Ajia Rumeli, skąd można odpłynąć tylko promem (chyba, że ktoś planuje wracać wąwozem pod górę).

Mam tyle uczuć i emocji związanych z tą wycieczką, ale nie mogę znaleźć odpowiednich słów, aby Wam to dobrze opisać. Od początku wiedzieliśmy, że ktokolwiek chciałby zrozumieć to, o czym mówimy z panem GrzyGrzy, musiałby samodzielnie odwiedzić ten wąwóz. Ja czułam się maleńka przy tych ścianach, pnących się na wysokość 500 m, które zachwycały swoimi kolorami i fakturami. Intrygowały nas małe wieże układane z kamieni przez turystów. Być może na pamiątkę ich przejścia, czy też jako osobiste wiadomości. Spotkaliśmy też kilka osiołków, tak zwanych "emergency" , które mają służyć za "taksówki", gdyby ktoś nie podołał trudom podróży. Ciężka wędrówka po wymagającym terenie została wynagrodzona pięknymi widokami oraz naprawdę cudownym zmęczeniem. Niestety, jesteśmy świadomi, że zdjęcia również nie oddadzą w pełni potęgi tego miejsca. Są jedynie namiastką tego, co widzieliśmy.




































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz